Wirtualna Galeria grodu Stolp
  Paryż Północy
 

Pod dachami Paryża (Północy)


Kiedy słyszę pytanie "Skąd jesteś?" odpowiadam "Z Paryża Północy", a widząc wyraz zdziwienia i niezrozumienia dodaję: Le Petit Paris i Stolp. Gdy mam dobry humor, lubię zagadki. Co to jest Paryż Północy?
Datowany na początek IX wieku gród wybudowany nad górską, obfitą w troć rzeką, położony na łączącym Szczecin i Gdańsk szlaku komunikacyjnym, w średniowieczu był ważnym, zrzeszonym w Hanzie, ośrodkiem handlowym nad Bałtykiem. Miasto, dla ochrony przed napadami piratów, jakby na podobieństwo Aten i Pireusu oddalono od morza o 18 kilometrów, u ujścia rzeki natomiast wybudowano port, który do lat trzydziestych XIX wieku stanowił dzielnicę miejską. Niewiele brakowało by gród, o którym mowa, dał państwu polskiemu następcę tronu po Kazimierzu Wielkim. Nie wyszło. Kilkaset lat później Stolp zaistniał na mapie Europy jako jedno z pierwszych miast, gdzie zaczęto głosić luteranizm. Kolejne kilkaset lat później dowodzący miejscowym pułkiem huzarów feldmarszałek Gebhard Leberecht von Blücher rozstrzygnął losy bitwy pod Waterloo. Dwieście lat temu narodził się tu człowiek, którego pomysł stał się jedną z najmilszych niespodzianek w XX wieku. Heinrich von Stephan wynalazł kartkę pocztową. W latach dwudziestych w drodze na biegun północny lądował w Stolpie sterowiec słynnego włoskiego podróżnika Umberto Nobile, a w 1939 startowały stąd hitlerowskie samoloty atakujące polskich żołnierzy na Helu i Westerplatte.
Te kilka zdań i nazw to esencja skomplikowanej historii Słupska, miasta istniejącego przez wieki na styku kultur i interesów Polski i Niemiec.
Z charakteru Paryża Północy (tak zwyczajowo Niemcy nazywali Słupsk przed wojną, porównując do stolicy Francji promienisty rozkład ulic i piękną secesyjną zabudowę, choć też i ze względu na niezwykłe podobieństwo pewnej "różowej" dzielnicy do jej paryskiego odpowiednika) pozostało niewiele. O zniszczenie serca miasta postarali się żołnierze radzieccy, którzy, zajmując w marcu 1945 roku Słupsk bez jednego wystrzału, w trakcie pijackiej orgii postanowili urządzić sobie z centrum wielkie ognisko. Roli kata dopełniła władza ludowa, likwidując trakcję tramwajową, a w ocalałych XIX-wiecznych kwartałach centrum osiedlając element aspołeczny. Zawierucha wojenna, która żyjących tu z dziada-pradziada Słupszczan rzuciła w głąb Niemiec i "zastąpiła" ich Polakami ze wschodu, spowodowała praktycznie całkowite zerwanie z historyczno-kulturową tradycją miasta. Miejsca magiczne mają jednak do siebie to, że nie umierają tak łatwo. Potrafią w jakiś niewidzialny sposób wsączyć w serca dobrych ludzi pozytywną energię i dać im siłę do tworzenia kolejnych legend... Może sprawia to szum rzeki, może bliskość morza, a może związana z tym bardzo duża zawartość jodu w powietrzu...
Ta magia iskrzy się na dachach, ścianach kamienic i puszcza oko spomiędzy kasztanowych liści. Kiedy pragnę komuś pokazać Słupsk zabieram go nad rzekę. W centrum miasta skręcamy z Alei Sienkiewicza w ulicę Kilińskiego i po kilku krokach jesteśmy w parku. Za plecami zostaje szum aut, po lewej słychać pieśń Słupi, a wśród drzew smutno spogląda na nas pomnik Fryderyka Chopina. Od pobliskich budynków po prawej stronie odcinają nas średniowieczne mury miejskie. Kolejne kilka kroków i wchodzimy na mały drewniany mostek. Tu nie dociera codzienność, a czas zwalnia, aby pozwolić sycić się promieniami słońca. Za plecami zza murów wyłania się Biblioteka Miejska umiejscowiona w XV-wiecznych murach dawnego ewangelickiego kościoła św. Mikołaja. Dalej znów rzeka i mury, a tuż obok zakłócająca przyjemną atmosferę zabudowa z okresu wczesnego Gierka. Powoli dochodzimy do Baszty Czarownic - jedynej z baszt, która zachowała się z systemu średniowiecznych fortyfikacji. W siedemnastym wieku urządzono tu więzienie dla kobiet posądzonych o czary. Ostatnią z nich - Trinę Papisten - spalono w 1701 roku. Dziś w Baszcie funkcjonuje Bałtycka Galeria Sztuki Współczesnej, zaś na murach wokół niej spotyka się kontestująca młodzież. Rzeka rozchodzi się, a w jej rozwidleniu usytuowany jest kompleks zamkowy. Plac rybacki, średniowieczny młyn wodny, brama miejska, Spichlerz Richtera, kościół św. Jacka i oczywiście Zamek Książąt Pomorskich. To zakątek wyrwany jakby z zupełnie innej rzeczywistości. Aby na dłuższą chwilę sycić się magią tego miejsca warto wstąpić do mieszczącej się w Spichrzu Herbaciarni. Niewielką, wykończoną w drewnie salkę wypełniają egzotyczne zapachy karmelu, kokosa, jaśminu i inne. Pokrzepieni teiną ruszamy w dalszą drogę. Wzdłuż rzeki parkowymi alejkami po dziesięciu minutach dochodzimy do Lasku Południowego. Jak w bajce - miasto niezauważenie przechodzi w las... ten zaś kryje w sobie tajemnicę, tuż przed opuszczeniem miasta wojska hitlerowskie rozstrzelały w nim grupę robotników przymusowych...
To tylko jedna z kilku spacerowych tras, którymi poprowadzić można zainteresowanych historią Słupska. Nie można odmówić sobie odwiedzin w Domu Towarowym i przejażdżki tamtejszą najstarszą działającą w Europie drewnianą windą. Warte obejrzenia są liczne średniowieczne kościoły, liczący sto lat ratusz, XIX-wieczna poczta, browar i kamieniczki, wybudowany na początku XX wieku dom pogrzebowy gminy żydowskiej i piękne zespoły budynków Szkoły Lesinga oraz dawnych koszar Pułku Huzarów. Usytuowane wśród modernistycznej architektury są wyspami przypominającymi przeszłość miasta. Niestety stan części z nich (przede wszystkim kamieniczek) pozostawia wiele do życzenia. Rokrocznie miasto przeznacza na renowację zabytków zaledwie 0,02 procenta ze swego budżetu, co starcza tylko na odświeżenie co najwyżej dwóch elewacji.

Miasto to jednak nie zbiór cegieł, bloków, mostów i skwerów. Miasto to ludzie, którzy je tworzą. Pytany o ludzi w Słupsku odpowiadam - to miasto głów pełnych marzeń i frustracji, miasto artystów i pijaków.

Skąd się wzięli pijacy i frustraci?
Ci starsi z upadłych fabryk i PGRów, przecież zaledwie kilka kilometrów od Słupska znajdują się rozsławione przez Ewę Borzęcką Zagórki. "Western" Arizona to częsty widok na ulicach Słupska, które przed dwoma laty straciło charakter województwa i zdegradowane zostało do roli miasta powiatowego. "Polska B". Jak u Jana Krzysztofa Kelusa, pod licznymi sklepami monopolowymi tłoczą się "mężczyźni o twarzach umęczonych wódką z plakatów On pije, my za to płacimy".
Ci młodsi to również pewien wynik przemian polityczno-gospodarczych. Ich historia zaczyna się z końcem lat osiemdziesiątych. Wtedy Słupsk zaczął żyć z "wymiany" handlowej z Republiką Federalną Niemiec. Na jumę do Berlina uczniowie i absolwenci techników i zawodówek wyjeżdżali masowo. Kradli co popadło, a rowery, sprzęt gospodarstwa domowego, ubrania, kosmetyki kupował każdy nie pytając skąd, lecz ciesząc się łatwym dostępem do artykułów jeszcze niedawno kuszących tylko z pewexowskich półek. Karawaną na wschód ciągnęły więc "wielbłądy" objuczone towarami luksusowymi, a za nimi sznurem jechały kradzione BMW, Mercedesy, Audi. Kilkuletni dobrobyt szybko ukróciła niemiecka policja, a pozbawieni źródeł dochodu młodzi bandyci albo znaleźli sobie uczciwe sposoby zarobkowania albo wylądowali na zasiłku, bądź też wybrali trzecią drogę - narkotyki, haracze, wymuszenia, rozboje. Charakter tych ostatnich doskonale oddaje rozgrywający się w 2000 roku w Szczecinie proces tzw. gangu ze Słupska, który pod pretekstem sprzedaży aut w brutalny sposób ograbił kilkadziesiąt osób. Trzecim podmiotem grupy pijaków i frustratów są z pewnością studenci tutejszej Pomorskiej Akademii Pedagogicznej. W przeciwieństwie do środowisk akademickich w dużych ośrodkach miejskich nie mają aspiracji stać się elitą intelektualną miasta. W większości wyrwani z małych popegeerowskich wsi i miasteczek próbują odbudować swój świat - odreagować w weekend na dyskotekowej imprezie w remizie strażackiej (tu zastępuje ją klub studencki) okraszonej piciem i kopulacją. Dla większości studentek kierunków pedagogicznych szczyt marzeń to znalezienie niezłej pracy i męża z miasta, aby nie musieć wracać na ojcowiznę. O potencjalnych kandydatów na ślubny kobierzec nie problem. W końcu funkcjonuje tu jedna z największych w Polsce szkół policji. A że wybór nie zawsze okazuje się słuszny... Słupsk jest w czołówce miast w Polsce o największym odsetku matek samotnie wychowujących dzieci.
Nękająca ich wszystkich frustracja musi czasem znaleźć ujście. Tak było podczas słynnych zamieszek, które wybuchły po zabiciu przez policję 13-letniego kibica koszykówki Przemka Czai. Każdy lecący w kierunku policyjnych kordonów kamień był głosem bólu, sprzeciwu i rozczarowania.
Skąd więc artyści na tym "padole łez"? Tłumy przesiedleńców z walizeczkami wędrujących na zachód i północ nowej powojennej Polski można porównać do tych, którzy w ubiegłych wiekach płynęli odkrywać dla siebie Amerykę. I choć w sercach tych drugich kwitła nadzieja na lepsze jutro, a serca pierwszych trawiła wojenna pożoga, to jedno ich łączy. W głowach i malutkich walizeczkach z różnych miejsc przynieśli to, co mieli najcenniejsze, zaś zderzenie ich światów zaowocowało często nową jakością. Kiedy więc w latach sześćdziesiątych przestał pokutować mit o tymczasowości władzy polskiej na Pomorzu, w Słupsku odezwało się bicie serc spragnionych kultury. I znów zadziałała magia. Bo jakże inaczej można nazwać to, iż właśnie w Słupsku znajduje się największa na świecie kolekcja portretów Witkacego. Nikt nie spodziewał się, że sto dziesięć obrazów, które na początku lat sześćdziesiątych wystawi na sprzedaż syn Teodora Biruli-Białynickiego, zapoczątkuje liczącą dziś już dwa razy tyle kolekcję, mieszczącego się w Zamku Książąt Pomorskich, Muzeum Pomorza Środkowego. Duch "wariata z Krupówek" objął więc pieczę nad Paryżem Północy... Niedługo po tym zamek, za sprawą istniejącego do dziś Festiwalu Pianistyki Polskiej, rozbrzmiał po raz pierwszy dźwiękami fortepianu. Zaś reżyserzy Teatru Dramatycznego zainspirowani muzealną kolekcją chętnie sięgali po dramaty Witkacego, wystawiając je nie tylko na deskach, lecz także właśnie we wnętrzach MPŚ. Dziś tego teatru już nie ma. Rozwiązano go z braku środków na początku lat dziewięćdziesiątych. Witkacy jednak został. Żyje we wnętrzach awangardowego Ośrodka Teatralnego Rondo - w murach byłego kościółka ewangelickiego, który władza ludowa chciała swego czasu przerobić na ring bokserski, co roku performerzy, aktorzy i literaci przywołują go z zaświatów. Od siedmiu lat obok Witkiewicza czuwa nad miastem także inny "niewinny czarodziej" - Krzysztof Komeda. Za sprawą licznego środowiska muzyków i fanów jazzu patronuje on bowiem prężnie rozwijającemu się międzynarodowemu festiwalowi swojego imienia. Tę listę "przyjaciół" dopełnia kochający za życia gród nad Słupią, a zmarły w zeszłym roku Jerzy Waldorff.
Szumi Słupia i pobliski Bałtyk... Bije serce... Miasto oddycha... Czasem niektórzy pytają "dla kogo? Przecież pijaków i frustratów jest więcej". Trzeba ze smutkiem przyznać im rację. Lecz, parafrazując Orsona Scotta Carda, historia niewielkiego stutysięcznego miasteczka to wycinek obrazu Polski i Świata - areny wiecznego starcia między Stwórcą a Niszczycielem Formy.

Rafał Pawłowski
Słupsk, 18 luty 2001
 

źródło
Wersja papierowa - Moje Miasto  wydanym w Gdańsku w 2002 roku nakładem
Instytutu Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego Duch Miejsca.

http://jawsieci.pl/podrozemm.php?id=_podroze/mojemiasto_pdpp

 
 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja